Czytanie globalne to proces, który bezwiednie realizujemy od wczesnego dzieciństwa. Nasze maluchy także. „Odczytują” nazwy na reklamach, pudełku z jogurtem, tytuł na ulubionej książeczce. I wcale nie przeszkadza im w tym nieznajomość liter. Zapamiętują po prostu cały wyraz. Postrzegają bowiem obraz graficzny wyrazu jako całość, tak jakby patrzyły na budowlę z klocków lego bez uświadamiania sobie – póki co – że składa się ona z poszczególnych klocków. My, dorośli, także odczytujemy w ten sposób znaczenie piktogramów.
Są dwa rodzaje czytania: czytanie globalne (całowyrazowe) i to, którego uczymy się w szkole, analityczno-syntetyczne, dla ułatwienia będę je nazywać „normalnym” albo „zwyczajnym”. Spotykam się często z pytaniem, czy bawiąc się z dzieckiem w czytanie globalne nauczymy je czytać nowe teksty. Odpowiadam – nie. Czy bez zabawy w czytanie globalne dziecko z czasem nauczy się czytać „zwyczajnie”? Odpowiadam – tak. Nauka będzie dłuższa, żmudniejsza, ale tak.
Po co zatem zawracać sobie głowę nauką czytania 3- czy 4-latka? Odpowiadam – bo warto! Po pierwsze dlatego, iż to, co robimy jest świetną zabawą, która daje wiele satysfakcji rodzicowi i dziecku. Po drugie – przy okazji tej zabawy doskonalimy wiele procesów i funkcji – uwagę, pamięć, analizę wzrokową, umiejętność porównywania. Po trzecie – czytanie globalne jest znakomitym przejściowym etapem między nieczytaniem a czytaniem „normalnym”, pozwalającym osiągnąć maluchowi umiejętność czytania łatwo, radośnie i w zabawie.
Z czytaniem globalnym jest bowiem tak, że malec przez jakiś czas (czasem są to tygodnie, czasem parę miesięcy – wszystko zależy od wieku dziecka, jego pamięci, systematyczności zabaw) nie dostrzega w wyrazie liter. Wie, że wyraz „nos” oznacza nos. Koniec! Kropka! Nie ma pojęcia, że jest to całość złożona z literek n-o-s. Któregoś dnia nasz maluch uświadomi sobie, że ta budowla lego składa się z poszczególnych klocuszków. I wtedy dzieje się to, co nazywam ruszającą lawiną. To proces, który prowadzi dziecko do czytania „normalnego”. Poczyna ono bowiem pytać, jak się ta czy inna litera nazywa. Z literami zresztą dziecko spotyka się wcześniej. Rodzice czy dziadkowie piszą mu jego imię, nazywając przy okazji literki. Nazywamy je niekiedy, mijając napis nad sklepem, albo czytając tytuł książeczki. Tak więc odpowiadamy maluchowi, a on przyswaja sobie alfabet.
Teraz pozostaje do przebrnięcia najtrudniejszy etap. Można bowiem znać calutki alfabet i nie umieć czytać. Rodzice zresztą często się na to skarżą. – Potrafi nazwać KAŻDĄ literę a jak trzeba przeczytać krótkie nawet słowo, to nic… Brzmi w tym nutka zawodu i jakby żal do dziecka, że jest takie niepojętne. Tymczasem dokonanie syntezy, czyli złożenie liter w całość to NAJTRUDNIEJSZA CZĘŚĆ czytania. Wieloletnia obserwacja dzieci, z którymi bawiono się w czytanie globalne dowodzi, że maluchy te o wiele szybciej „załapują”, o co chodzi z tym łączeniem liter. Teraz to już naprawdę kwestia krótkiego czasu by dziecko poczęło czytać „normalnie”; najpierw krótsze, potem coraz dłuższe wyrazy. Czy można mu jakoś pomóc? Przyspieszyć ten etap wkroczenia w prawdziwe czytanie? Odpowiadam – absolutnie nie przyspieszać, bo zrobimy maluchowi zamęt w głowie. Jak się zatem bawić w globalne czytanie? Odpowiem na to następnym razem.
Maria Trojanowicz-Kasprzak – polonistka, pedagog,wychowawca przedszkolny, autorka bloga www.czytanieglobalne.edu.pl