{jcomments on}
Rozdział pierwszy, w którym poznacie Adasia i Duszka Bogusia oraz smutną historię Zamkowej Białej Damy.
Adaś znał Zamek Książąt Pomorskich jak własną kieszeń. I nic w tym dziwnego. W końcu pracowała tu jego mama. Zamek jest miejscem zabytkowym, był siedzibą Gryfitów, czyli dawnych władców Pomorza. Współcześnie mieści się w nim wiele instytucji kulturalnych. Adaś zawsze przybiegał tu po szkole i czekał, aż mama skończy pracę. Często chodził po zamkowych dziedzińcach i zaglądał we wszystkie zakamarki. W zamku mieściło się też kino. Było małe, jak mawiali rodzice – kameralne, rodzice Adasia bardzo lubili tu przychodzić. Nie mając z kim zostawić syna, brali go ze sobą, a on czekał na nich, wdając się w pogawędkę z portierami i szatniarzami lub czytał książki w wygodnym fotelu przed salą kinową. W letnie miesiące wolał myszkować po obu dziedzińcach.
Tego listopadowego dnia za oknem zapadał już zmrok, więc nie było mowy o zabawach na dworze. Adaś postanowił pozwiedzać zamkowe korytarze. Kiedy był mały, zawsze marzył o tym, aby spotkać jakiegoś ducha. Bo wiadomo, że w każdym zamku musi być duch! To chyba oczywiste, jak dwa plus dwa jest cztery. Zaglądał we wszystkie kąty, spacerował po korytarzach i… nic. Tyle lat i żaden duch go nie zaczepił! Adaś tłumaczył sobie, że w końcu jest tutaj w ciągu dnia, a wtedy duchy śpią. Dlatego dał sobie spokój z poszukiwaniami. Stanął przy oknie i spojrzał na oświetlony dziedziniec zamku. Widok był naprawdę wspaniały.
– Jeszcze tylko duch by się przydał – pomyślał chłopiec. – Zajrzę na trzecie piętro – postanowił i zaczął wchodzić po schodach.
– Adasiu, idziesz szukać duchów? – zaśmiali się portierzy.
– A tak sobie… popatrzę, pochodzę – odpowiedział.
Na trzecie piętro wschodniego skrzydła zamku nie każdy miał dostęp. Mieściło się tu Koło Plastyczne i Koło Fotograficzne. Jako że Adaś był tutaj częstym gościem, bez problemu mógł wejść.
Dziś zajęcia nie odbywały się, na piętrze panował półmrok i nie było żywej duszy. Adaś, chłopiec lubiący tajemnice i dreszczyk emocji, czuł się w tym miejscu znakomicie. Bardzo chętnie wyglądał przez małe okrągłe okna. Był z nich fajny widok na Szczecin. Teraz, kiedy zrobiło się już ciemno, można było podziwiać kolorowe światła miasta.
– Ale fajne, tylko ducha brak… – westchnął Adam.
– Jestem, jestem – odezwał się nagle jakiś głos.
Adaś aż podskoczył z wrażenia. Obejrzał się za siebie i zobaczył… najprawdziwszego ducha!
Tego, że to prawdziwy duch, był pewny, gdyż zjawa wisiała w powietrzu. Była niewielka, biała, z czarnymi oczodołami. Tylko jak na ducha to miała zbyt sympatyczny uśmiech.
Adaś próbował krzyczeć, ale z jego gardła wydobył się tylko zduszony jęk.
– Cicho, cicho – odezwała się zjawa.
– Ja tych ludzi nie rozumiem, najpierw chodzi taki i mnie szuka, a jak się wreszcie odważę pokazać, to on chce wrzeszczeć ze strachu.
– Eee… bbbo ja – mamrotał wystraszony Adaś.
– Słuchaj, kolego, weź się w garść i przestań się bać, a przede wszystkim nie krzycz, bo zaraz przybiegną tu portierzy, ja zniknę, a ty wyjdziesz na tchórza, hi, hi. Nikt ci nie uwierzy, żeś ducha widział – poradził duch, który miał nawet sympatyczny głos.
– Tttak, tak, już dobrze, już dobrze – powoli uspokajał się Adaś.
– Chodziłeś, szukałeś mnie, więc jestem. Proszę bardzo, w całej okazałości
albo i rozciągłości, jak kto woli, et voila! – zaśmiał się duch.
– Cieszę się bardzo, jestem Adaś – przywitał się chłopiec, który bał się już coraz mniej.
– A ja jestem duszek, duszek Boguś, uhuhu! – zawołała zjawa. – Bo nie wiem, czy wiesz, że zjawy dzielą się na duchy i duszki. Duchem zamkowym jest Sydonia, a ja jestem duszkiem, takim, co to popsoci, postraszy i dzieci lubi, wiesz?
– Aha… nie wiedziałem – odpowiedział Adaś już spokojniejszym głosem.
– A więc Boguś jestem! Tak nazwali mnie robotnicy, którzy remontowali zamek po wojnie. Robiłem im mnóstwo psikusów, hi, hi. Uwielbiam robić kawały! Nie mogłem sobie tego odmówić. Byłem w świetnym nastroju. Cieszyłem się, że wojna się skończyła i że wreszcie wzięto się za odbudowę zamku. Te bombardowania, te hałasy… ech, nie cierpię wojen. A jak się domyślasz, przeżyłem niejedną.
– No tak, pewnie masz setki lat – stwierdził chłopiec.
– Tak, tak, ale nie mówmy o tym. Duchów nie pyta się o wiek, he, he. Ale wracając do tematu: ci robotnicy, gdy zrobiłem im jakiś żart – no wiesz, coś zabrałem, zadzwoniłem łańcuszkiem, połaskotałem w piętę, jak odpoczywali – mawiali wystraszeni:
– Oj, to chyba duch Bogusława.
– A Bogusławów to na tym zamku było kilku – kontynuował Boguś.
– Ale oni pewnie mieli na myśli Bogusława X, wiesz tego od…
– …od Anny Jagiellonki – przerwał mu chłopiec.
– No i nazwali mnie Boguś, hi, hi. Fajnie, co? Właściwie to ucieszyłem się, bo nikt mnie do tej pory nie nazwał. Wszyscy tylko wrzeszczeli na mój widok: Aaaaaa! Duuuuch! I uciekali. Jaki tam duch, duszek po prostu. Mały, wesoły psotnik, hi, hi. Czy ja nie za dużo mówię? – zapytał Boguś.
– Nie, nie, to ciekawe.
– To fajnie, bo wiesz, ja bardzo lubię rozmawiać. A Sydonia snuje się w nocy po zamku i wciąż jest smutna… Mogłaby się czasem uśmiechnąć i pogadać.
– Sydonia? Biała Dama? To ona naprawdę tu straszy? – zapytał podekscytowany chłopiec.
– Sydonia właściwie nie straszy. Snuje się po zamku ze świecą i bardzo cierpi. Portierzy zamkowi już ją znają i nie boją się jej, a innych ludzi w nocy tu przecież nie ma. Jej historia, jak wiesz, nie jest wesoła.
– Ojej, opowiedz mi o niej. Proszę!
– Co, nie słyszałeś o Sydonii? – zdziwił się Boguś.
– Kiedyś mama mi opowiadała, ale już mało pamiętam. A poza tym nie każdy ma okazję usłyszeć tę historię od prawdziwego ducha.
– Duszka – sprostował Boguś. – No dobrze. A zatem posłuchaj…zwłaszcza że historię znam z opowiadań samej Sydonii!
Sydonia von Borck urodziła się 1545 roku i była córką hrabiego. Wychowywała się na zamku w Strzemielach wraz z siostrą i bratem. Ona była najmłodsza z rodzeństwa. Kiedy miała osiem lat, zmarła ich mama. Ojciec bardzo rozpieszczał najmłodszą córkę, którą uważano za jedną z piękniejszych panien na Pomorzu. Kiedy Sydonia podrosła, została dwórką księżnej Amelii Saskiej na dworze w Wołogoszczy.
– Dwórką? A co to znaczy? – zapytał Adaś.
– No… dwórka to szlachcianka, czyli osoba pochodząca ze szlacheckiego rodu, przebywająca na dworze królewskim lub książęcym. Była taką osobą do towarzystwa.
– Aha, rozumiem. Zabawiała księżną, tak? Czytała jej?
– Właśnie. Taka księżna nie chodziła przecież tam, gdzie chciała, i większość czasu spędzała na zamku. Żeby jej się nie nudziło, miała sporo ludzi wokół siebie, tzw. świtę – wyjaśnił Boguś. Ale wracajmy do opowieści. Na dworze księżnej Sydonia poznała księcia Ernesta Ludwika, syna Filipa I, który był księciem na Wołogoszczy. Młodzi pokochali się i książę Ernest poprosił Sydonię o rękę. Niestety, do ślubu nie doszło. Książę pod naciskiem rodziny wycofał się z obietnicy. Ich związek uważano za mezalians.
– A co to znaczy mezalians? – znów zapytał Adaś.
– Mezalians jest wtedy, kiedy ktoś wysoko urodzony, na przykład książę, chce się ożenić z kimś z niższego stanu. W tamtych czasach było to niestosowne. On był księciem, ona tylko szlachcianką. Ze znakomitego rodu co prawda, ale jednak tylko szlachcianką. Rodzice mieli dla niego inną kandydatkę na żonę – księżniczkę oczywiście.
– Aha, rozumiem, opowiadaj dalej.
– Książę ożenił się z Zofią Jadwigą, córką księcia brunszwickiego. Sydonia bardzo to przeżyła. Wkrótce wyjechała z Wołogoszczy. Postanowiła, że już nigdy nikogo nie pokocha. Wróciła do swojego domu na zamku w Strzemielach. Kiedy zmarł jej tata, opiekę nad nią i jej siostrą przejął brat. Nie przepadał on za swoją młodszą siostrą. Sydonia twierdzi, że to przez zazdrość. To w końcu ona była zawsze ulubienicą tatusia. Żona brata też jej nie lubiła. Sydonia nie była więc szczęśliwa. Wyprowadziła się od brata i ciągle zmieniała miejsce zamieszkania. Wciąż kłóciła się z nim o majątek po ojcu. Ciężkie było to jej życie, bo charakterek, że tak powiem, miała zadziorny, hi, hi. Nadal była piękna i kręciło się wokół niej mnóstwo adoratorów, lecz jej serce pozostało twarde jak kamień.
– Adora… co? – przerwał Adaś.
– Adoratorów, czyli wielbicieli – tłumaczył Boguś. – Sydonia postanowiła zamieszkać w klasztorze, ale wciąż się ze wszystkimi kłóciła, więc musiała się wyprowadzić. Nie lubiła ludzi, wolała towarzystwo zwierząt. Zbierała zioła i leczyła nimi. To nie wszystkim się podobało. O takich samotnych kobietach zbierających zioła mówiono, że są czarownicami. Na dodatek w złości powiedziała kiedyś, że nie minie pięćdziesiąt lat, jak ród Gryfitów wygaśnie. Z tego rodu, jak wiesz, pochodził jej ukochany.No i doczekała się! Oskarżono ją o czary. Zamknięto ją w więzieniu i torturowano. Wmawiano jej, że truje ludzi, że rozmawia ze złymi mocami i że rzuciła klątwę na ród księcia. Ten ostatni zarzut był najpoważniejszy. Kazano jej się przyznać do czarów.Biedna Sydonia na początku dzielnie znosiła uwięzienie, ale kiedy zaczęły się tortury… nie wytrzymała. Wolała się przyznać do tego, co wcale nie było prawdą, i skrócić swe cierpienie.
– Ojej, to straszne – zawołał Adaś. – Widziałem kiedyś, jak wyglądały narzędzia tortur w tamtych czasach. Byłem na takiej wystawie.
– Przyznaję, nie było to przyjemne, o nie – zapewnił Duszek. – Chcąc,nie chcąc, biedna Sydonia przyznała się do wszystkiego. Powiedziała, że owszem, jest czarownicą, która zemści się na panujących Gryfitach. Za to, że się przyznała… – Boguś przerwał. – Opowiadać dalej? – zapytał.
– To takie smutne…
– Mów… – powiedział ponurym głosem Adaś.
– No więc spalono ją na stosie… Ech… biedaczka.
– Coś strasznego!… – przeraził się chłopiec.
– No więc, jak widzisz, smutna jest ta nasza Sydonia. Ciężkie miała życie, śmierć nie lepszą. Snuje się więc po zamku w niezbyt dobrym nastroju.
– A czemu właściwie po zamku? Była tu więziona?
– Nie, ale zakończyła swe życie niedaleko stąd. Spalono ją w okolicy zamku. Dusza Sydonii uleciała heeeen wysoko nad miasto i krążyła, krążyła… Aż w końcu Sydonia postanowiła zamieszkać tutaj.
– Ale ta jej klątwa chyba się sprawdziła, co? – zapytał zaciekawiony chłopiec.
– Tak. Książę Franciszek, ten, który wydał wyrok, zmarł dwa miesiące po egzekucji, a ostatni Gryfita – Bogusław XIV, zmarł siedemnaście lat później. Sydonia powiedziała mi, że to wspaniały zbieg okoliczności i cieszy się z tego, że tak jej się udała ta przepowiednia.
– Ojej, aż mi ciarki przeszły po plecach – odezwał się Adam.
Nagle usłyszeli jakieś głosy.
– Och, to ludzie wychodzą z kina. Jaka szkoda! Muszę już iść. Ale chyba się jeszcze spotkamy – powiedział z nadzieją w głosie.
– No pewnie! Będę czekał – zawołał wesoło duszek. – To biegnij już, a ja tu sobie jeszcze polatam, paaa – zawołał Boguś i pofrunął przed siebie.
– Fajnie się rozmawiało!– dorzucił jeszcze z daleka, a potem rozpłynął się w powietrzu.
„Ale przygoda! – pomyślał rozgorączkowany Adaś. – Nikomu o tym nie powiem, bo i tak mi nie uwierzą. To będzie moja tajemnica” – postanowił i zadowolony zszedł po schodach.
– Witaj, Adasiu! – zawołali na jego widok rodzice wychodzący z kinowej sali.
– Siedziałeś tam sam na górze? Nie boisz się duchów? – zażartował tata.
– Duchy nie są takie straszne – odparł ze spokojem Adaś.– Wiem coś o tym – uśmiechnął się i zrobił tajemniczą minę. Jednak rodzice tego nie zauważyli, bo zaczęli rozmawiać o filmie, który przed chwilą obejrzeli.
spotkanie opisała: Monika Wilczyńska
Zapraszamy do czytania!
Czytaj: część drugą, część trzecią, część czwartą