Tomasz Kubik

Klaun TomekTomasz Kubik – klaun szczecińskiego „ Pogotowia teatralnego”. Został odznaczony przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci.

Jak zaczęła się Pana praca w „Pogotowiu teatralnym”? 

Asię i Tomka Jankiewiczów, którzy są założycielami fundacji, poznałem podczas animacji w Warszawie…

Wiedziałem o tym, że Asia i Tomek prowadzą działania charytatywne dla dzieci, występują w szpitalach. W Warszawie zapytali mnie czy nie chciałbym być klaunem w szpitalach. Chętnie się zgodziłem. I tak od kilku lat chodzę do szpitali jako klaun. Bawię dzieci w różnych szczecińskich placówkach.

Wiedział Pan na co się decyduje zgadzając się na te pracę?

Wiedziałem, że nie będzie to proste. Ale dzięki tej pracy nauczyłem się wielu rzeczy m.in. tego że każdego człowieka trzeba traktować tak samo. Każdy jest inny – jedni są grubi, drudzy są chudzi.  Na takich oddziałach to wychodzi, że to jak kto wygląda, kim jest i co robi, tak naprawdę nie ma znaczenia. Ważne jest to, żeby się cieszyć, bez względu na sytuacje w jakiej się znajdujemy. Chore dzieci też znajdują się w naszym świecie – nawet jeżeli wydaje się nam, że jest inaczej. I to też jest ich świat, którego one się nie boją. Trudnym jest żeby ktoś sobie robił straszny świat. Często mamy skłonność do zauważania niefajnych rzeczy, ale tak naprawdę tylko w naszej głowie. Dlatego nie można się litować nad chorymi czy niepełnosprawnymi dziećmi. Litowanie niczemu nie służy. Nie można dramatyzować bardziej niż ktoś na to zasługuje.

Ciężko jest się uśmiechać do dzieci, które są chore?

Na początku wiadomo, że jest ciężko. Nie ukrywam, że po takiej dwu, trzygodzinnej wizycie  w szpitalu potem musiałem dochodzić do siebie trochę czasu. Wiadomo, że to nie jest miłe, ale ważne jest to , żeby nie okazywać takiego politowania. Może mi być przykro, w końcu jestem człowiekiem trudno żebym mechanicznie podchodził do tego. Ja jako klaun, będąc w szpitalu muszę się zmierzyć z tym co widzę. Nie jest to łatwe, to prawda, dlatego na pewno jak jest szkoda dzieci czy żal to nie można podejmować się takiej pracy. Powinno się mieć do nich normalny stosunek.

W jaki sposób Pan pomaga dzieciom poza pracą klauna?

Po jakimś czasie chodzenia na oddział hematologii dziecięcej zacząłem tam przychodzić nie jako klaun, w przebraniu, ale jako ja Tomek Kubik. Przychodziłem do dzieci, które były w szpitalu już dosyć długo. Robiłem  z nimi warsztaty. Była to tak zwana balonoterapia (stąd się wzięła nazwa balonoterapii – nazwa wymyślona przez Tomka Jankiewicza, a przeze mnie rozpowszechnione zajęcia). Polega to na tym, że dzieci robią same  różne rzeczy z balonów. Przez to poprawia się ich siła sprawcza, wierzą w to, że mogą same coś zrobić – jest to doskonały „program naprawczy” każdej głowy. I właśnie tam tak było – dzieci zaczęły robić same z balonów najróżniejsze rzeczy. Warto też powiedzieć, że chodząc do szpitala nie ograniczamy się do dzieci najciężej chorych. Przychodzimy też do tych, które tylko jakiś czas spędzają w szpitalu i staramy się takim dzieciom umilić jakoś pobyt w szpitalu, który jest zwyczajnie nudny.

Taka praca musi sprawiać wiele radości. A co z tymi smutnymi chwilami? Są takie?

Miałem taką sytuację, że pracowałem z dziewczynką. W sumie to dzięki niej zaczęła się ta balonoterapia. Ona bardzo chciała żebym przychodził i pokazywał różne balonowe niespodzianki. Pół roku później zadzwoniła do mnie jej mama z wiadomością, że córka nie żyje. Pamiętam, że miała te chwile szczęścia i radości, że mogła sobie coś porobić z tym balonikiem i ja mogłem jej te chwile zapewnić. My jesteśmy w takim wieku, że nie doświadczamy jeszcze śmierci. Więc taka śmierć jest rzeczywiście szokiem. Takie małe dziecko i ono już umiera? – jakaś zupełnie abstrakcyjna wiadomość. No, ale niestety takie jest życie.

Jest taka chwila, oczywiście związana z pracą w pogotowiu, która utkwiła Panu w pamięci?

Utkwiła mi w pamięci taka sytuacja szpitalna. Wszedłem raz  do pokoju i była tam dziewczyna, która leżała na łóżku. Byłem pewien, że jest już w tak ciężkim stanie, że nie ma z nią żadnego kontaktu, że potrafi odbierać  tylko bodźce z zewnątrz. Wziąłem się za czarowanie, rozśmieszanie. Ona nagle do mnie: „Zrobisz mi kwiatka z balona?” Zupełnie mnie zaskoczyła, tym że w ogóle się odezwała. Przez chwilę nie wiedziałem co robić. Taka sytuacja nauczyła mnie, że warto jest z każdym rozmawiać, bo nigdy nie wiadomo kiedy człowiek się odezwie.

Bierze Pan udział w występach edukacyjnych?

Tak. Występuje w „Kuchnia od kuchni”, „Żyję zdrowo kolorowo” i w „Pokochaj samego siebie”. Jest to duża wartość pogotowia, że edukuje przez zabawę. Np. w „Pokochaj samego siebie” jest mowa o tym,  że każdy powinien siebie polubić, bo wtedy świat jest piękniejszy. Należy rozmawiać z samym sobą, otaczać się mądrymi ludźmi. Wszystko jest w formie przedstawienia, więc nie stoimy i nie zanudzamy dzieci. Mogę podać na przykładzie piosenki:„Marihuana bo o niej teraz mowa, zamienia twoje ciało w taki duży kawał wora. Możesz w siebie wrzucić pełno brudów, śmieci. Ale w jakim celu? Uwierz to nie kręci. Ja już nie palę, nie palę marihuany. Jestem od niej wolny, wolę zdrowe stany. Ja nie ulegam modzie, narkotyk to jest złodziej. Kiedy jesteś zdrowy świat jest kolorowy”

Chodzi mi o to, że rapujący aktor może być bardziej przekonywający niż policjant zakazujący „złych rzeczy”. To jest zdecydowanie lepszy przekaz. Ja kiedyś paliłem, a teraz sam jestem terapeutą. Byłem potem opiekunem w pogotowiu opiekuńczym, przez 9 miesięcy miałem taką pracę. Przez jakiś czas przestałem grać i wtedy pracowałem z młodymi ludźmi dając im świadectwo własnego życia. Bardziej uwierzy się komuś kto sam to przeszedł niż komuś kto tylko teoretyzuje.

Przebywając z dziećmi, ucząc ich, sam się Pan czegoś uczy?

Pewnie. uczę się cierpliwości, miłości, pokory, wyrozumiałości, szacunku do innych – można by było tak wymieniać bez końca.

Co sprawia największą radość w pańskiej pracy?

Największą radość sprawia mi to jak widzę roześmiane dzieci. Bez względu czy występuje w szpitalu czy na jakimś festynie to uśmiech dziecka jest dla mnie sprawą najważniejszą. W szpitalu był taki nastolatek, który niechętnie podchodził do takich występów. Był w okresie dorastania i w ogóle takie sprawy go nie interesowały. Po 40 minutach przedstawienia nagle zaczął się uśmiechać – wszyscy bili mu brawo. To było dla nas wielkim sukcesem i radością. Właśnie o to chodzi w tej pracy.

Z kolei co dzieciom sprawia największą radość?

Dzieciom sprawiają dużo radości rzeczy, w których one same się dobrze odnajdują. Cieszą się jak rozlewam wodę, to jest bardzo śmieszne dla nich. Ciekawe są też dla nich takie wielkie bańki mydlane albo przyłączanie do siebie mniejszych baniek. Patentem na rozśmieszanie jest to żeby być sobą i zauważać to co się dzieje dookoła. Natomiast dla dzieci ze szpitali najważniejsza jest chyba jednak sama nasza obecność. To, że ktoś je odwiedza, rozbawia, interesuje się nimi.

Został Pan odznaczony przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Było to dla Pana ważne odznaczenie?

Podczas X-lecia „Pogotowia teatralnego” zostało mi wręczone te odznaczenie. Było to miłe przeżycie. Wcześniej organizowałem spotkania w świetlicach TPD – balonoterapia, muzykoterapia. Dzieci tam aktywnie uczestniczyły w różnych zabawach, relaksowały się przy dźwiękach muzyki.  Stąd te odznaczenie.

Była to ważna nagroda w Pana życiu?

Ważna. Jednak ważniejsze są dla mnie nagrody w postaci zdrowia dzieci. Pracowałem indywidualnie z takim chłopcem, Damianem. Było to w pogotowiu opiekuńczym. Wykorzystywałem różne formy terapii. Często z nim rozmawiałem, namawiałem do tego, aby skończył gimnazjum. Mówiłem, że mu to się przyda. Po zakończeniu roku szkolnego, przyszedł do mnie zaraz po apelu i podziękował za to, że przekonałem go do chodzenia do szkoły. I to była dla mnie największa nagroda. To, że moje działania dają efekt, są długofalowe.

Dziękuje za rozmowę.

 

Wywiad przeprowadziła Aleksandra Czerwińska

Artykuły, które mogą Cię zainteresować: