Każde dziecko pamiętam z uśmiechu

Bartosz ArłukowiczBartosz Arłukowicz Szczeciński lekarz pediatra, ulubieniec najmłodszych. W 2006 roku został „Brzdącem” i Kawalerem Orderu Uśmiechu.

Skończył Pan Pomorską Akademię Medyczną. Skąd wziął się pomysł specjalizacji pediatrycznej? 

Wiązało się to z moim osobistym przeżyciem. Kiedy byłem na drugim roku studiów zachorowała na białaczkę moja chrześnica Marysia, wtedy roczna dziewczynka.

Przez to, że jej rodzice mieszkali daleko od Szczecina ja spędziłem z nią dwa lata w szpitalu.Poznałem wtedy pracę lekarzy pediatrów, onkologów. Można powiedzieć, że zakochałem się w tym wszystkim. Postanowiłem już resztę życia poświęcić pracy na rzecz dzieci. Na szczęście Marysia dzisiaj żyje, ma 18 lat, jest świetną dziewczyną.To dzięki niej podjąłem się tej pracy. Wtedy zrozumiałem tak naprawdę, na czym polega cierpienie dzieci. Do dzisiaj wywołuje we mnie taki spór i walkę wewnętrzną, to że dzieci muszą umierać. Postanowiłem z tym walczyć – i walczę do dziś. 

Spędzając dwa lata w szpitalu widział Pan ból, cierpienie, śmierć dzieci. Nie było Panu ciężko pracować? Zdążył już Pan poznać pracę lekarzy i był świadomy tego, że nie będzie łatwo.

Było ciężko. Niestety onkologia dziecięca taka jest, że nigdy nie możemy być pewni tego czy uda nam się uratować dziecko. Wiele dzieci bardzo cierpi. Ja zajmuję się leczeniem białaczki i guzów mózgu- zawodowo. Pamiętam każde dziecko z imienia, nazwiska, z twarzy, ze wspomnień, z uśmiechu i wspólnych przeżyć – najbardziej  pamiętam te, które odeszły. Oczywiście, że jest ciężko, ale idąc tym tropem myślenia możemy powiedzieć nie zajmujmy się tym, bo to jest przykre. Trzeba też zajmować się trudnymi rzeczami. Dzieci umierają w Polsce, na świecie, ktoś musi się nimi opiekować. Stąd moja późniejsza aktywność – postanowiłem robić też coś innego niż tylko je leczyć. Wszystko zaczęło się od malowania szpitali tzw. akcja „motylkowe szpitale”. Potem organizowaliśmy wspólnie ze Stowarzyszeniem Rodziców Dzieci Chorych na białaczkę i innych chorób rozrostowych krwi  wycieczki dla tych dzieci. Zwiedziliśmy z dzieciakami mnóstwo miejsc w Polsce i Europie. Jeździły tam dzieci ciężko chore, robiliśmy to dla nich, aby mogły zobaczyć coś więcej niż tylko mury szpitalne. Potem powstał oddział onkologii dziecięcej, który jest bardzo kolorowy i mieści się tam oddział świętego Mikołaja. A taką moją perełka, coś o co bardzo dbałem to jest  hospicjum dla dzieci. Stworzone dzięki inicjatywie wielu ludzi. Brałem w tym czynny udział, bo chciałem, aby dzieci miały godne miejsce do umierania.

Ciężko było namówić do takiej akcji osoby?

Na pewno nie było łatwo uruchomić hospicjum, ale całe szczęście ono działa. Do tego jest fundacja, która aktywnie pomaga dzieciom. Mogę powiedzieć, że na terenie naszego województwa dzieci swoje ostatnie chwile spędzają w naprawdę godnych warunkach. Mają opiekę lekarzy, pielęgniarek, psychologów. To jest jedna z rzeczy, z której naprawdę jestem dumny. Mimo tego, że dzisiaj robię rzeczy różne np. uprawiam „wielką politykę”.

Czyli nie pracuje już Pan w szpitalu?

Od czasu kiedy zostałem politykiem zawodowym  jestem na bezpłatnym urlopie w szpitalu. Ale, myślę, że jeszcze kiedyś do szpitala wrócę.

Nie brakuje Panu teraz tych wszystkich dzieci?

One dalej uczestniczą w moim życiu, są ze mną. Ja współpracuje z różnymi organizacjami pozarządowymi, które powstają na rzecz dzieci. Poza tym dzieciaki przyjeżdżają do mnie do Sejmu. Nawet nie jestem w stanie zliczyć ilości maluchów, które mnie tam odwiedziły. Przyjeżdżają w różnych stanie, niektóre z chorobami nowotworowymi, inne z domów dziecka, czy z różnych mniejszych i większych miejscowości. Ja żyję dziećmi i właściwie wszystko co  robię jest związane z nimi. Staram się jak mogę, aby im ten świat urozmaicać i kolorować. Czynnie dzisiaj nie leczę, ale walczę z drugiej strony, aby warunki do leczenia były lepsze. To też jest ważne. W szpitalu zostali świetni lekarze. Ja mam taką naturę organizatora, polityka, wpływania na rzeczywistość. Dzisiaj o dzieci walczę w skali kraju. 

Będąc w szpitalu tworzyły się pewnie więzi między Panem a dziećmi. Pamięta Pan taką szczególną więź?

Była taka dziewczynka Beata. Ona zmarła. Przejechała ze mną wiele tysięcy kilometrów, razem z innymi dziećmi. Tuż przed śmiercią, kiedy była już bardzo słaba, złapała mnie za rękę i powiedziała: „ Rób do końca życia to co robisz, bo to jest fajne.” Nigdy nie zapomnę tych słów „Bo to jest fajne.” Pamiętam ją do dziś, mam jej mnóstwo zdjęć, często przypominam sobie nasze wspólne rozmowy. Była bardzo mądrą dziewczynką. Napisała dla mnie taki wiersz dotyczący tego, abym robił to co robię. Mam go oprawionego w ramkę. Do dziś stoi na moim biurku. Całą uroczystość wręczania Międzynarodowego Orderu Uśmiechu, czyli największą uroczystość jaką przeżyłem w swoim życiu, poświęciłem właśnie jej. To było dawanie Orderu Uśmiechu poświęcone Beacie. Była tam jej mama, były łzy, wspomnienia. Beata odegrała ogromną rolę w moim życiu.

Czyli jedno dziecko mogło sprawić, że nabrał Pan większej motywacji do pracy.

Takich dzieci było mnóstwo. Ale Beata była niezwykle pomocna w chorobie innym dzieciom. My pracowaliśmy w tandemie: ona była pacjentką, która pomagała swojemu lekarzowi leczyć inne dzieci, w sensie wspierania psychicznego tych dzieci. Beata na pewno odcisnęła piętno w moim życiu. 

Potrafiła się cieszyć małym szczęściem?

Niezmiernie się cieszyła. Pamiętam jaką radość sprawiały jej wycieczki, jazdy na koniu, granie w szpitalu na gitarze czy w warcaby. Pamiętam takie słowa jak podeszła do mnie podczas pobytu na Gotlandii: „Zobacz jakie fajne fale.”, „Jaki ładny zachód słońca.” Ona wtedy była już bardzo słaba, ale w takich chwilach uśmiech nie znikał z jej twarzy.

Zabierając chore dzieci na takie rejsy był Pan pozytywnie czy negatywnie postrzegany przez środowisko lekarskie?

Nie wiem jak byłem postrzegany. Dla mnie było najważniejsze to co myślały i myślą dzieci. Jeżeli ja dostałem nagrodę „ Brzdąca” – czyli nagrodę dla człowieka, który pomagał dzieciom w Szczecinie, potem międzynarodowy Order Kawalerów Uśmiechu. Znalazłem się wśród takich osób jak Matka Teresa z Kalkuty czy Jan Paweł II. Zdaję sobie sprawę, że między mną a tymi osobami jest ogromna przepaść. Ale świadczy to o tym, że ci którzy chcieli mnie ocenić – zrobili to dając mi nagrody.

Wygrał pan „Agenta”. Czy wracając do Szczecina nie bał się Pan, że udział w reality będzie źle postrzegany?

Ja poszedłem do „Agenta” po to, aby pokazać, że lekarze to też zwykli ludzie. Chciałem pokazać, że się też boję, że mam słabości. Mnie najbardziej cieszyło to jak potem w szpitalu dzieciaki oglądały „Agenta”. Często robiły to razem ze mną, bo program był nadawany później, już po moim powrocie do Polski. Przeżywały bardzo wszystko, cieszyły się, że mogą mnie oglądać. Zobaczyły również, że nie tylko one się boją – bałem się też ja. Myślę, że to największa przygoda mojego życia, która skróciła dystans między mną, a pacjentami. 

A to, że niektórzy oceniali to tak, że lekarzowi nie wypada – tak więc, oni niech robią to co im wypada, a ja będę żyć tak, aby być szczęśliwym i dawać szczęście innym. Jestem typem optymisty. Praca na oddziale nauczyła mnie, że życie jest tylko jedno i jest krótkie. Więc trzeba dawać szczęście, kochać ludzi, cieszyć się i uśmiechać. Nie lubię frustracji.

Pracując na oddziale dochodziło do takich sytuacji, że Pan jako lekarz nie był już w stanie nic zrobić. Jak radził Pan sobie w takich chwilach?

Na początku jest wewnętrzna walka z Bogiem. Człowiek sobie myśli dlaczego tak się dzieje. Próbuję z tym wszystkim walczyć, ale po takich sytuacjach człowiek nabiera pokory zarówno do życia jak i do śmierci. Ja bardzo cenię godność umierających dzieci – ona jest zupełnie inna niż ludzi dorosłych. Każdy kto widział śmierć młodego człowieka wie o czym mówię. Dziecko umiera pogodzone ze śmiercią. Nie walczy z rodzicami, nie walczy z Bogiem. Wie, że po prostu nadchodzi koniec. Kiedy ja będę umierać chciałbym umierać z taką godnością z jaką umierają moi pacjenci.

Taki zawód można określić mianem szkoły przetrwania?

Tak, to jest szkoła przetrwania, ale też szkoła największych radości życia. Nie ma nic bardziej szczęśliwego niż wyleczenie chorego dziecka, które miało guza mózgu albo białaczkę. Takich dzieci wyleczyliśmy mnóstwo. To jest największa radość w tej pracy.

Jakieś trzy tygodnie temu byłem na lotnisku w Goleniowie. Zaczepia mnie piękna dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Ja zupełnie nie wiem kto to jest, a ona do mnie krzyczy: „Panie Bartku, panie Bartku.” Okazuje się, że to moja pacjentka, którą leczyłem 15 lat temu. Ona miała wtedy zaledwie 7 lat. Udało mi się ją wyciągnąć z poważnej choroby. Dzisiaj mieszka w Anglii, jest trenerką ping-ponga. Dla takich chwil warto żyć.

W 2006 roku zdobył Pan „ Brzdąca”. Była to pierwsza ważna nagroda zdobyta dzięki dzieciom. Jak Pan to przeżył?

To była nagroda za malowanie szpitali, organizowanie wycieczek, za akcję „Cały Szczecin śpiewa dzieciom”. To nieprawdopodobne przeżycie kiedy jest się otoczonym setkami dzieci, które wręczają nagrodę. Tego się nie da opowiedzieć. Ja wspominając sobie moment wręczenia „Brzdąca” czy orderu uśmiechu –nawet teraz mam dreszcze. Zdobyłem wiele nagród zawodowych, politycznych… Większości jednak nie pamiętam. Za to „Brzdąca” pamiętam bardzo dobrze. Z tym tortem, ze swoim synem – naprawdę wzruszająca sytuacja.

Tak samo order uśmiechu. Kiedy pije się ten sok z cytryny za wszystkie dzieci świata… Myślałem, że go nie przełknę, bo łzy same spływały po policzku.

Jest  Pan posłem. W jaki sposób dzisiaj  pomaga Pan dzieciom?

Na dwa sposoby. Pierwszy to jest nie zaprzestanie tego co robiłem do tej pory, czyli różne akcje typu: zabieranie dzieci na wycieczki, pomoc biednym czy chorym dzieciom. Działam z różnym społecznymi fundacjami, aczkolwiek podkreślam, że nie jestem członkiem żadnej z nich. Nie jestem, bo uważam, że człowiek będący posłem nie powinien formalnie do żadnej z fundacji należeć. Dzisiaj akcje nie ograniczają się do Szczecina, ale stały się ogólnopolskie. Druga rzecz to walka o zmianę systemu. Chciałbym, aby dziecko miało dostęp do pediatry. Dzisiaj takiego dostępu nie ma, bo małe dzieci są leczone przez lekarzy rodzinnych. Walczę o zmianę opieki nad sierotami. U nas funkcjonują Domy Dziecka – na zachodzie to jest rzadkość. Walczymy o rodzicielstwo zastępcze, o rodzinne domy dziecka. Walczę w końcu o to, aby dzieci miały godne warunki rozwoju. Chodzi mi o edukację, wiejskie szkoły. Aby szkoły na wsi nie różniły się od tych w mieście i, żeby dzieci z mniejszych miejscowości miały taki sam start w dorosłe życie jakie mają dzieci z większych miast.

Myśli Pan, że chociaż część z tego da się zrealizować?

Pewnie, że się da. Życie trzeba zmieniać, a nie ciągle stać w miejscu i narzekać, że jest źle. Możemy powiedzieć, że się nie da. Siąść w kącie i zająć się sobą. Ale tak nie może być.

W sejmie mówi Pan głośno o swoich planach?

Mówię głośno. „Biję” się o te dzieciaki, o to żeby w Polsce było sprawiedliwie, żeby każdy miał równe szanse. Chciałbym po prostu, aby dzieci w Polsce były szczęśliwe. To jest banalne co mówię, ale prawdziwe.

Ciężko było pozyskać pieniądze na różne akcje?

Nie. Polacy to jest taki naród, który nie jest obojętny na los drugiego człowieka. Trzeba tylko umieć w nich wyzwolić chęć działania. Kiedy ja zdobyłem ogromną popularność po „Agencie” to byłem jednym zwycięzcą tego typu programu, który przekuł to  w działalność społeczną. Zwycięstwo wykorzystałem do pomocy dzieciom, bo wtedy każdy chciał pomóc Bartkowi, który wygrał „Agenta”. Swoją popularność wykorzystałem do działalności społecznej, która dzisiaj wyniosła mnie do polityki. Chciałem robić dobre rzeczy i będę starać się je robić dalej. Dzisiaj jestem otoczony mnóstwem ludzi znanych w polityce, którzy też pomagają dzieciom. Ja się cieszę, że mogę z nimi współpracować. Są to m.in. Kasia Piekarska czy Marek  Michalak, który dzisiaj jest Rzecznikiem Praw Dziecka. Mimo tego, że jest w innej opcji politycznej, to ale w sprawach dzieci potrafimy się porozumieć nawet ponad politycznymi podziałami.

Życzę Panu spełnienia wszystkich obranych celów. Dziękuje za możliwość przeprowadzenia wywiadu.

Rozmowę przeprowadziła Aleksandra Czerwińska.

 
 

Artykuły, które mogą Cię zainteresować: