Na uśmiech dziecka trzeba zapracować

alt

Bernadetta Komiago – szczecińska aktorka. Od lat udziela się w „Pogotowiu Teatralnym”. Uczestniczyła w jego tworzeniu.  

Jak zaczęła się Pani praca w „Pogotowiu Teatralnym”?

To było kilkanaście lat temu. Nie potrafię podać konkretnej daty bo nigdy nie patrzę wstecz i ciągle idę do przodu – takie jest moje motto. Za to pamiętam i bardzo miło wspominam pierwszy kontakt z Tomkiem Jankiewiczem, gdzie zapoznała nas wspólna koleżanka Grażyna Nieciecka-Puchalik. Odwiedzili mnie w domu i przy herbatce rozmawialiśmy o współpracy. Na początku to była taka luźna współpraca z Tomkiem. Nie było jeszcze „Pogotowia Teatralnego”. Organizowaliśmy różne imprezy, uczyliśmy się nawzajem od siebie. Ja na pewno nauczyłam się bardzo dużo od Tomka. Ponieważ współpraca bardzo dobrze się układała to zaczęliśmy rozmawiać o tym, że można by było stworzyć „Pogotowie Teatralne”. 

Była Pani świadoma tego, że to nie będzie najłatwiejsza praca?

Tak. Ja pracowałam jakiś czas z dziećmi upośledzonymi, prowadziłam muzykoterapię. Dzięki temu kontakt z dziećmi nie był mi obcy. Jest to trudna praca i trzeba mieć do tego serce. Trzeba lubić, a nawet kochać dzieci i umieć nawiązać z nimi relacje. W przypadku pracy z dziećmi upośledzonymi trzeba było nawiązać bardzo energetyczny kontakt, czyli dawać miłość całym sercem, całym sobą. Tak, aby jak najwięcej do nich docierało. A nasza dzisiejsza praca opiera się na tym, że dajemy dzieciom uśmiech i radość. Docieramy do takich miejsc, gdzie dzieci nie mają możliwości zobaczenia tego jak wygląda prawdziwy teatr. Często są to odległe tereny.

Ciężko jest pracować z chorymi dziećmi?

Ogólnie to jest ciężka praca żeby zainteresować dziecko, żeby się uśmiechnęło i spojrzało pozytywnie na aktora. Na to trzeba zapracować. To nie jest tak, że wychodzimy na scenę, robimy śmieszne miny, wyklepiemy kilka linijek tekstu i już. Do każdego przedstawienia trzeba się przygotować, a to zajmuję dużo czasu i energii. Ale my kochamy to co robimy, inaczej nie dało by się pracować. To jest ogromna satysfakcja kiedy dzieci przychodzą na nasze spektakle, a potem rozpoznają nas na ulicy, uśmiechają się. Mówią: „ Dzień dobry Pani Beniu, a ja Panią widziałem w przedstawieniu”. To jest strasznie miłe.

Co sprawia Pani największą radość?

To miłe jest, kiedy te dzieci słuchają nas z zaciekawieniem, otwartą buzią i szeroko otwartymi oczami. Nie są to jakieś skomplikowane przedstawienia. Tworzymy proste pacynki, skromne scenografie. Najważniejsze jest to, żeby dzieci rozumiały przekaz, żeby było kolorowo. Tworzymy przyjazny teatr dla dzieci. Radość sprawia mi też bezpośredni kontakt z dzieckiem. Kiedy mogę sobie z nimi porozmawiać, pytać o różne rzeczy, zadawać zagadki. Lubię też kiedy dzieci wychodzą na scenę i razem ze mną współpracują – zapraszam je jako równoprawnych artystów i razem czarujemy resztę dzieciaków. Tworzy się wtedy ciekawa energia, między dorosłym i małym aktorem. Najbardziej w takich sytuacjach lubię spontaniczność i szczerość dziecka. My też jesteśmy otwarci i szczerzy wobec dzieci. A one kupują po prostu naszą szczerość. Gdyby dziecko wyczuło, że kłamiemy to przestałoby chodzić na nasze przedstawienia. Ostatnio został realizowany na zamku teatr dla okruszków. Przychodziły tam dzieci razem z rodzicami i zawsze wychodząc z przedstawienia miały uśmiech na twarzy. Musi być w tym pozytywna energia. Dzieci nas pokochały – dowodem jest nagroda Tomka, który został uhonorowany odznaczeniem międzynarodowego Kawalera Orderu Uśmiechu. Są też inne nagrody pogotowia np. Parasol szczęścia.

Tworzą się szczególne przyjaźnie między Panią a dziećmi?

Jest jedna taka przyjaźń. W sumie jest to fanka „Pogotowia teatralnego”. Kiedyś z Tomkiem prowadziłam program w telewizji „Od niedzieli do niedzieli” – pisała wtedy do nas, do telewizji, taka dziewczynka Natalia. Utworzyła się między mną, Tomkiem, a Natalką przyjaźń. Korespondujemy ze sobą już od jakiś 6-7 lat. Tomkowi nawet udało się z nią spotkać. Jest to dla nas bardzo miły kontakt.

Na pewno w pani pracy z dziećmi były wzruszające momenty. Proszę o nich opowiedzieć.

Na mnie duże wrażenie wywarł pobyt na onkologii. Jak widziałam małe cierpiące dzieci to było dla mnie bardzo wzruszające. Po dniu spędzonym na oddziale było mi ciężko. Był taki moment gdzie trzeba było się uśmiechnąć, coś zaśpiewać – a jednak człowiek widzi te cierpienie i czuje się bezradny, bo poza uśmiechem nie jest w stanie nic więcej dać chorym dzieciom. Takie momenty „duszą w gardle”, trzeba to umieć przezwyciężyć, bo dzieci nie mogą tego zauważyć. Nie można im pokazać, że jest nam ich szkoda. Musimy grać, bardzo dobrze grać i nie dać po sobie poznać słabości. To nie jest praca dla każdego aktora. Trzeba być silnym człowiekiem, aby grać w takich miejscach jak oddział onkologiczny. W takie miejsca trzeba wnieść radość, energię, dać tym dzieciom serce. Poza tym my nie wykonujemy normalnego zawodu. Nie jesteśmy księgowymi, prawnikami czy lekarzami. Chociaż w pewnym sensie leczymy szczęściem i pozytywną energią.

Jak działają na Panią takie smutne chwile?

Moim zdaniem sprowadzają ludzi na ziemię. Cierpienie powoduje to, że ludzie zaczynają inaczej patrzeć na siebie, na życie. Jesteśmy świadomi, że w życiu nie jest tak kolorowo, ale trzeba pozytywnie podchodzić do ludzi. Nie oszukiwać, być szczerym wobec innych, wobec dzieci i cierpienia.

Czego można nauczyć się od dzieci?

Przede wszystkim szczerości. Mniejsze dzieci nie kłamią. Dają uśmiech i wiele radości. Można nauczyć się rozmowy. My widząc żółty balon dostrzegamy tylko kolor. Dziecko jest w stanie zauważyć wiele więcej np. że balon jest okrągły, uśmiechnięty, żółty w ciągu dnia a wieczorem inny. Nie mamy tej dziecięcej wyobraźni. Taką wyobraźnią powinniśmy się od nich zarażać. Wtedy nasze życie staje się kolorowsze.

Dziękuje za rozmowę.
Wywiad przeprowadziła Aleksandra Czerwińska

 

Artykuły, które mogą Cię zainteresować: