Jako rodzice małych dzieci często stajemy przed dylematem rozpoczęcia nauki języka angielskiego. Zastanawiamy się, kiedy najlepiej to uczynić i jaką metodą?
Przyjęło się niefortunnie, że najlepszym wiekiem do rozpoczęcia nauki języka obcego jest wiek przedszkolny, czyli ok. 3-4 lat. Niestety – nic bardziej mylnego! W tym wieku dziecko posiada już usystematyzowany zasób języka ojczystego i w trakcie uczenia się języka obcego niejako „podkłada” język obcy pod znane mu już znaczenia w swoim języku. Taka akwizycja języka jest oczywiście efektywna, ale można uczyć się jeszcze lepiej i bardziej naturalnie.
W krainie niuansów
Nie każde słowo ma swój idealny odpowiednik w drugim języku, nie każdy zwrot można literalnie przetłumaczyć, zachowując jego niuans znaczeniowy. Na przykład w języku polskim nie ma odpowiednika tytułowego „ an apple pie”, bo to bynajmniej nie szarlotka. Polska szarlotka również nie ma odpowiednika w języku angielskim. „ An apple pie” to apple pie, a „szarlotka” to szarlotka – i tyle. Można je opisać, ale nigdy nie znajdziemy dokładnego odpowiednika. To jest ten niuans, i właśnie na tym polega prawdziwe przyswojenie języka obcego.
Aby dziecko w przyszłości posiadało właśnie taką czujność językową, potrzeba zacząć nabywanie drugiego języka jak najwcześniej, tak naprawdę najlepiej od urodzenia. Przynajmniej po to, aby dziecko potrafiło prawidłowo wymówić niebanalne słowo „apple”. Bo tak się akurat składa, że w niepozornym na pierwszy rzut oka słowie „apple” nie ma polskiej głoski „a” ani „e”! Jest coś pomiędzy, ale to głoska występująca tylko w języku angielskim. Właśnie tego uczą się dzieci dwujęzyczne, które obcując z dwoma językami w tym samym czasie, mają niezwykle plastyczny umysł i umiejętność uszeregowania poznanych treści.
Dzieci dwujęzyczne uczą się dwóch języków naturalnie, z ich odmienną wymową, innym sposobem tworzenia zdań czy zupełnie różną gramatyką. Przypuszcza się, że mają dwa podzbiory językowe i dobierają wyrażenia w zależności od potrzeby. Nie „podkładają” obcego systemu na już znany – ojczysty. Myślą już
w danym języku. Dla nich „an apple pie” nigdy nie będzie „szarlotką”. Wiedzą to intuicyjnie. Takie dzieci posiadają także niezwykłą łatwość w późniejszym przyswajaniu kolejnych języków obcych ze względu na fakt, że mają dobrze wykształcone procesy myślowe, logiczne i analityczne – wszak od początku musiały używać tych umiejętności w odniesieniu do dwóch jednocześnie poznawanych, najczęściej diametralnie różniących się od siebie systemów językowych.
Wczesne poznawanie języka
Biorąc pod uwagę wyniki badań nad asymilacją języka obcego u dzieci (np. Pearl i Lambert 1977, Ben-Zew 1977, Malakoff i Hakuta 1992, Baker 1993, Werlen 2002) można stwierdzić, że najlepiej jest zacząć przygodę z językiem obcym jak najwcześniej; a dokładnie wówczas, kiedy dziecko przyswaja język ojczysty, czyli w wieku niemowlęcym. Niemowlęta bowiem mają prawdopodobnie słuch absolutny, co pozwala im na przyswojenie, a następnie nauczenie się języka ojczystego. Angielskie określenie „mother tongue” jest niezwykle trafne w tym przypadku – dziecko bowiem uczy się języka, które słyszy najpierw, czyli języka matki. To jej unikalny głos, z określonym tonem, melodią i barwą dziecko słyszy w pierwszej kolejności, jeszcze w brzuchu. Potem uczy się od niej i pozostałych osób – taty, rodzeństwa, dziadków czy niani. W ciągu 2-3 lat poznaje większość zbioru językowego – czyż to nie jest istny ekspres w uczeniu się, ba, właściwie Pendolino?!
Dzieje się tak właśnie dzięki słuchowi absolutnemu – muzycznemu i językowemu, nastawionemu na maksymalny zakres czułości, zdolnemu usłyszeć bogatą skalę dźwięków, niuanse wymowy oraz zmiany w intonacji – który to z wiekiem niestety u większości z nas zanika. Właśnie wówczas, kiedy dziecko zaczyna coraz więcej rozumieć i powoli tworzyć własne słowa, można w odpowiedni sposób pozwolić mu na poznanie języka obcego. Skoro dziecko ma słuch absolutny, a tonalność, intonacja zdaniowa to tak naprawdę nic innego jak melodia, to najlepiej jest uczyć maluszki za pomocą muzyki. Język poznany poprzez piosenki i rymowanki jest po prostu niewymazywalny z naszej pamięci. Słowa, zwroty i całe zdania niejako przyklejają się do nas – dziecko zapamiętuje je mimowolnie.
Na efekty musimy oczywiście poczekać, i to nie miesiąc czy dwa, ale dłużej. I przede wszystkim dać dziecku czas i poczucie bezpieczeństwa. Uczenie się języka obcego to długi proces. Nie chodzi zupełnie o to, aby dziecku „wkładać” do głowy dziesiątki słówek, tylko o to, aby je pozytywnie nastawić do języka obcego, wykształcić u niego prawidłową wymowę i intonację, dać mu narzędzia do rozwijania umiejętności językowych…. i niejako uodpornić na fatalny system nauczania języka obcego w szkole – nudny, książkowy, testowo-egzaminacyjny.
Nauka bez stresu
Można uczyć języka, począwszy od przedszkola, tradycyjnie – siedząc na podłodze i „tłukąc” język poprzez karty obrazkowe, książeczki i sporadycznie jakąś banalnie łatwą piosenkę. Ale można także uwrażliwiać na obcy język znacznie młodsze dzieci w taki sposób, aby one nie zdawały sobie z tego sprawy, nie miały bagażu emocji związanego z procesem uczenia się. Robić to tak jak mama, która bawi się z dzieckiem przy okazji wprowadzając go w arkana ojczystego języka, niejako mimowolnie.
Pamiętajmy, że dzieci pozbawione są motywacji nauki języka obcego; one – w odróżnieniu od dorosłych – nie mają potrzeby nauki ze względu na lepszą pracę, umiejętność porozumiewania się z ludźmi czy możliwość zamówienia obiadu w restauracji na wakacjach. Dla nich nauka jest w rzeczywistości czystą abstrakcją. I tak bezwzględnie powinno być! Maluchy poznające własny język także robią to po prostu naturalnie, oczywiście chcąc się porozumiewać, ale nie zdają sobie z tego przecież sprawy. Nie wyznaczają sobie celu (np. „w wieku 15 lat zdam FCE…”), nie potrzebują realizować jakiegoś planu edukacyjnego. Dzieci mają po prostu bawić się i poznawać język obcy w sposób jak najbardziej zbliżony do poznania języka ojczystego – bez potrzeby tłumaczenia sobie nowych treści na znany już język. Dzieci mają przyswoić go sobie jako odrębny system z jego charakterystyczną wymową, leksyką i strukturą, a także wykształcić jak najbardziej pozytywne nastawienie do nauki w ogóle.
Absolutnie nie wolno pozwolić, aby dziecko zniechęciło się, znudziło „nauką”, ponieważ taki stan może nieść za sobą poważne konsekwencje w przyszłości. Jako autorka metody Musical Babies zawsze podkreślam, że pierwszorzędną rolą nauczyciela maluchów jest zmiana sposobu myślenia o nauczaniu języka obcego tej grupy wiekowej. Nie powinien on nazywać siebie nauczycielem, lecz stać się „prowadzącym”, który zabierze dzieci we wspaniałą, pełną pozytywnych wrażeń podróż do krainy języka obcego.
Takie podróże zapadają na długo w pamięci dziecka i należy pamiętać, że ilość przyswojonego materiału jest o wiele mniej istotna niż jego jakość. Nie liczba słówek jest kluczowa w nauczaniu małych dzieci, ale ich trwałość w pamięci. Jeżeli dziecko zapamięta z zajęć tylko trzy słowa, ale po długim czasie będzie w stanie je nadal odtworzyć, to właśnie zrealizowany został nadrzędny cel procesu poznawczego.
Prowadzący Musical Babies i Musical English przynosi na zajęcia prawdziwe ziemniaki do powąchania i dotknięcia, trzęsącą się galaretkę, w którą można włożyć palec, spuszcza z parapetu jajko. Robi to właśnie po to, by te parę słówek zapadło dzieciom na zawsze w pamięci. Liczy na bezpośredni efekt tzw. postrzegania polisensorycznego, czyli wielozmysłowego – za pomocą słuchu, węchu, dotyku, wzroku i… smaku! Tylko w taki sposób uczą się dzieci – wszystkimi dostępnymi zmysłami, które odpowiednio stymulowane przynoszą całościowy, końcowy efekt, ale przede wszystkim niosą ze sobą radość z obcowania z językiem obcym i chęć do następnych, wspaniałych, językowych podróży.
Tego właśnie życzę wszystkim dzieciom z okazji zbliżającego się nowego roku szkolnego. I aby zawsze odróżniły „an apple pie” od „szarlotki”!
Anna Rattenbury, twórczyni programu do nauki języka angieskiego Musical Babies